Od „złotej rączki” do cenionego fachowca

Od „złotej rączki” do cenionego fachowca

Z czasem, jak polscy fachowcy zaczęli nabierać doświadczenia i pewności siebie, zaczęli podwyższać swoje oczekiwania finansowe względem pracodawcy. Obecnie w Niemczech nie ma różnicy w zarobkach między polskim a niemieckim fachowcem – mówi Artur Wieja, prezes firmy 3D Bau

 

Jak ewoluował stereotyp Polaka za granicą na przestrzeni ostatnich 30 lat?

Na początku lat 90-tych, wkrótce po otwarciu granic, rozpoczął się zmasowany wyjazd do „lepszego świata”, głównie do Niemiec. Wyjeżdżali ludzie najbardziej przedsiębiorczy ale też często awanturnicy lub osoby które traktowały  te wyjazdy jako odskocznię od życia rodzinnego. Mit szybkiego dorobienia się nieraz kończył się jednak rozczarowaniem i topieniem smutków w kieliszku. Szybko ukształtował się pogląd, iż Polak to pijak i złodziej samochodów. Na szczęście na przestrzeni kilku lat udało się ten stereotyp zmienić, gdyż druga fala emigracji zarobkowej miała większą motywację do pracy, a prym w kradzieżach samochodów zaczęli wieść obywatele innych krajów Europy Wschodniej.

Jak doszło do tego przełomu?

Nasi rodacy obserwując „pracowitych i dokładnych Niemców” zaczęli ich w tym zakresie naśladować. Chęć szybkiego dorobienia się dawała im jednak większą motywację, a niedostatki umiejętności nadrabiali pracowitością. Brak znajomości języka często powodował, że w sytuacji napotkania jakichś trudności łatwiej im było samemu znaleźć rozwiązanie, niż „wytłumaczyć Niemcowi w czym jest problem”. Dla nas było to naturalne doświadczenie wyniesione jeszcze z epoki radosnego socjalizmu, zaś dla Niemców kreatywność naszych rodaków była szokująca: no bo jak to możliwe, że ktoś kto miał za zadanie odmalować mieszkanie, położył jeszcze kafelki w łazience, przy okazji zainstalował umywalkę, muszlę, kabinę prysznicową, wytapetował przedpokój, poprawiwszy wcześniej elektrykę? W konsekwencji fachowość, rzetelność, wytrwałość i coraz lepsza znajomość języka niemieckiego, zatarła pierwsze złe doświadczenia, a Polak stał się synonimem „fachowca od wszystkiego”.

Czyli polska „złota rączka”. Z czego to pana zdaniem wynikało?

Uważam, że wzięło się to z pewnej kultury, która panowała w Polsce, a szczególnie na wsi. Mam tu na myśli tradycję naprawiania czy remontowania w domu czego się tylko da samemu, bez wynajmowania fachowca. Oczywiście w miarę możliwości, ale te możliwości były dosyć duże. Zjawisko to było powodowane brakiem funduszy na opłacenie budowlańca czy innego specjalisty. A ojcowie dbali o to, żeby te umiejętności przekazywać dalej swoim dzieciom. Tym sposobem, jak Polacy zaczęli wyjeżdżać do pracy za granicę, szybko pokazali, że można im zlecić prawie każdą czynność. Tak oto Polacy dorobili się określenia „złota rączka”.

Teraz to już się zmieniło, bo Polacy stali się zamożniejsi i stać ich na wynajęcie konkretnego fachowca. Zanikają umiejętności niegdyś przekazywane z pokolenia na pokolenie, bo zwyczajnie nie są już one tak potrzebne jak kiedyś. Jednak z drugiej strony ci którzy dalej wykonują daną pracę, coraz bardziej się w niej specjalizują. W ten sposób upodabniamy się do zachodnich standardów, gdzie typowy fachowiec jest świetnym specjalistą ale tylko w wąskim zakresie.

W jakich zawodach wyspecjalizowaliśmy się najbardziej?

Z naszych obserwacji wynika, że ogromną znajomością fachu wykazaliśmy się w szeroko pojętej branży budowlanej, w takich zawodach jak murarz, cieśla, elektryk, hydraulik, malarz itp. Wynika to z wcześniej wspomnianej kultury domowego fachowca. Wiadomo, że w domu nie operuje się tak specjalistycznym sprzętem czy materiałem jak na budowie ale te podstawy okazały się dosyć znaczące. Jeżeli chodzi o murarza, to żadnej różnicy w technice domowej i tej na wielkiej budowie nie ma, więc murarze byli od razu postrzegani jako pełnoprawni fachowcy. W bardziej wyspecjalizowanych zawodach jak elektryk czy hydraulik, potrzebne było zwykle kilkutygodniowe poznanie nowych materiałów, narzędzi czy technik.

Z czasem, jak polscy fachowcy zaczęli nabierać doświadczenia i pewności siebie, zaczęli podwyższać swoje oczekiwania finansowe względem pracodawcy. Obecnie w Niemczech nie ma różnicy w zarobkach między polskim a niemieckim fachowcem. Polak bywa nawet droższy niż Niemiec (choć niekoniecznie więcej zarabia), bo standardem już jest, że pracodawca zapewnia mu zakwaterowanie i pokrywa koszty dojazdu do pracy. Dlatego też koszt zatrudnienia obcokrajowca często jest wyższy niż miejscowego pracownika. Mimo to zachodnie firmy, w dalszym ciągu chętnie zatrudniają obcokrajowców.

Jeżeli obcokrajowiec stanowi wyższy koszt dla pracodawcy, dlaczego w dalszym ciągu tak chętnie zachodnie firmy po nich sięgają?

Wytłumaczeniem jest niedobór Niemców chcących pracować fizycznie. Firmy mają bardzo dużo zleceń i popyt na pracowników fizycznych jest bardzo duży. Dlatego chcąc rozwijać swój biznes muszą one akceptować ten stan rzeczy i ponosić wyższe koszty zatrudnienia.

Podsumowując, początki były trudne ale z biegiem lat swoją ciężką i rzetelną pracą polski fachowiec za granicą został w końcu doceniony. Dziś jest on ceniony jeszcze za swoje wysokie umiejętności. Pozostał jeszcze jeden element do pełni szczęścia: dobra znajomość języków obcych. Ale powoli i tu jest coraz lepiej.

 

Źródło: https://www.dziennikwschodni.pl/artykuly-zewnetrzne/od-zlotej-raczki-do-cenionego-fachowca,n,1000317715.html